wtorek, 20 listopada 2012

Rozdział 2

Biegła.
Nie mogła nawet na chwilę się zatrzymać. Czuła to całym swoim ciałem, wiedziała, że się zbliżało. Miała wrażenie, że depcze jej po piętach, ale prawda była taka, że nie ośmieliła się odwrócić nawet na ułamek sekundy. Bała się. Po raz pierwszy w życiu naprawdę się bała... Dlaczego?
Wyczuwała, że zbliża się... czyste zło.
Mrok, który wokół siebie roztaczała ta postać owionął ją. Pisnęła, jednak nie zatrzymała się. Pędziła, ile sił w nogach, przed siebie. Musiała wygrać tę bitwę, inaczej przegrałaby już na samym początku, a pomyśleć, że jeszcze zaledwie cztery godziny temu była zwyczajną nastolatką. Teraz całe jej życie diametralnie się zmieniło.
Jej bose stopy brodziły w śniegu. Nie zważała na mróz, na skostniałe stopy i dłonie, po prostu biegła. Kłęby pary były widoczne przy każdym wydechu, jednak i to jej nie powstrzymało.
Jak to się stało? Otóż, zaraz po tym jak zniknęli archaniołowie, odczuła czyjąś obecność. Wisior znów zaczął jarzyć się błękitnym blaskiem, więc nie czekała na nic więcej, zaczęła uciekać. Gęsia skórka na jej ramionach była wystarczającym dowodem, że zbliża się coś złego.
Żałowała, że w ogóle zaczęła snuć spiski przeciw rodzicom... A najbardziej żałowała tego, że przez zwykłą ciekawość trafiła w to... bagno...
Zatrzymała się, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Rzuciła buty, po czym padła na kolana i zaczęła płakać. Już dłużej nie potrafiła biec, nie potrafiła udawać, że wszystko jest w porządku. Nic nie było w porządku. Dostała jakiś wisior i miała sobie poradzić z czymś co wyczuwała przez ten cholerny wisior!
Dotknęła lodowatego, granatowego kamienia. Przyglądała się kryształowi zapłakanymi oczami. Był piękny, ale w tej chwili miała ochotę wyrzucić go gdzieś daleko. Zrobiłaby to, ale w tej samej chwili usłyszała skrzypienie, zupełnie jakby ktoś stawiał kroki na śniegu.
Zamarła.
Każda komórka w jej ciele wrzeszczała: UCIEKAJ! Ona jednak nie ruszyła się z miejsca. Trwała klęcząc i czekając na nieuniknioną śmierć. Nie takiego życia chciała...
I wtedy przypomniała sobie o czymś.
Wstała, jednocześnie odwracając się w stronę swojego prześladowcy. Przygryzła dolną wargę, a dłonie zacisnęła w pięści. Kiedy postać zbliżyła się, serce w piersi dziewczyny zabiło mocniej.
On pierwszy się odezwał:
- Lucy - w jego głosie usłyszała ulgę.
Zaczęła głęboko oddychać, próbując się uspokoić. Ostatni raz widzieli się na imprezie w dość nietypowych okolicznościach... Była wściekła na swoją siostrę, że ośmieszyła ją w obecności Shade'a. Właśnie... Shade'a, który nie odstępował jej teraz na krok. Ciekawa była czy czasem nie widział sceny z archaniołami.
- Czy ty mnie śledziłeś? - rzuciła.
Miała ochotę pacnąć się dłonią w czoło. Powinna raczej zapytać co tu robi, albo dlaczego wyszedł z przyjęcia... Wszystko, tylko nie to!
Zaśmiał się.
To chyba był dobry znak, no nie?
- Wyszłaś boso z domu Ramony, po prostu pomyślałem, że to - uniósł dłoń, w której trzymał czarne pantofelki - może ci się przydać.
Wzięła od niego buty, szybko zakładając je na przemarznięte stopy. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Dzięki - tylko na tyle było ją stać.
Skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na nią pytająco.
- A teraz odprowadzę cię do domu, a ty mi wszystko dokładnie wyjaśnisz, jasne?
Lucy spuściła wzrok. Nie chciała mu nic mówić. Naprawdę miała już dość tego wszystkiego. Chciała, aby ten dzień jak najszybciej się skończył.
Zerknęła na kryształ mieniący się błękitnym blaskiem. Pokręciła głową przecząco, spoglądając na Shade'a.
- Bez urazy, ale mam dość jak na dziś... Widać nie tylko ty zostałeś wybrany - palnęła bezmyślnie.
Odwróciła się, odchodząc powoli w stronę parku. Już tylko dwa kilometry dzieliły ją od miejsca, które jeszcze dziś rano było jej domem. Stąpała ostrożnie, próbując nie poślizgnąć się w tych letnich butach. Może nie były one odpowiednie jak na zimę, ale to lepsze niż bose stopy.
- Lucy! - krzyknął, po czym zrównał się z nią. - Posłuchaj, nie interesuje mnie to co ktoś o tobie powie. Ramona zawsze się z ciebie nabijała, ale ja...
- No to mnie pocieszyłeś, dzięki - bąknęła niczym małe rozkapryszone dziecko.
Pokręcił głową.
- Po prostu próbuję ci powiedzieć, że nie ocenia się książki po okładce... Poza tym oboje mamy swoje tajemnice, które są ze sobą w jakiś sposób powiązane, nie sądzisz? - zerknął na nią kątem oka.
Dziewczyna westchnęła zrezygnowana.
Miał absolutną rację. Nie chciała być teraz sama, chciała móc się komuś wygadać, a do tej pory nikogo takiego nie miała. Zawsze chowała nos w książkach pogrążając się w opowieściach o różnych mitycznych stworzeniach... Do niedawna marzyła o takim życiu, a kiedy do niej przyszło, nie potrafiła go zaakceptować i niczym struś schowała głowę w piasek. Gdzie jest ta Lucy, którą wykreowała przez lata, ta niezależna, bojowa Lucy? Została zdana na samą siebie, a może nie do końca?
- Masz rację, Shade. Naprawdę, ale nie potrafię wyżalić się komuś, kto jest związany z moim odwiecznym wrogiem - wyznała wreszcie.
Popatrzył na nią z niedowierzaniem. Nie miała pojęcia o czym pomyślał, ale taka była prawda. Pisała liczne opowiadania, w których czarnym charakterem zawsze była Ramona.
- Czyli ty też jej nienawidzisz? - zaśmiał się. - Cóż za ironia.
Spiorunowała go wzrokiem, po czym przyspieszyła kroku, żeby tylko go zostawić w tyle.
Położył dłoń na jej ramieniu, zatrzymującją
- Lucy, nie nabijam się czy coś. Po prostu cię polubiłem, co jest dość zabawne skoro tak naprawdę znamy się tylko jeden dzień i to niecały - powiedział szczerze.
Zerknęła na niego przez ramię. Księżycowa poświata przemieniła jego blond czuprynę w srebrne, iskrzące się kosmyki, a lazur tęczówek nieco oziębł. Westchnęła, odurzona tym widokiem.
Shade odchrząknął i zachichotał.
- Czy ty się ślinisz?
Po tych słowach nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- O tak, mój drogi. Po prostu przez chwilę pomyślałam, że jesteś ciekawym obiektem zainteresowań... Tak, dopóki się nie odezwałeś - prychnęła.
Ruszyła w stronę parku, a tam skręciła w dzielnicę willi. Nienawidziła tego życia, chciała stąd jak najszybciej uciec, ale dokąd? Nie miała pojęcia. Potrzebowała miejsca, gdzie mogłaby się schronić. Wiedziała, że taki występek jest zły, bo to Nadine i Daniel sprawują nad nią opiekę. Na papierze są jej rodzicami, ale nie w rzeczywistości. Tak naprawdę nigdy jej nie kochali tak bardzo jak Kirę. Może miała im to kiedyś za złe, ale Kirę pilnowali na każdym kroku, a Lucy mogła robić co chciała.
- Kopciuszku, zostawiłaś tam w śniegu swoje dwa pantofelki, czy mam ci je oddać? - usłyszała ten irytujący ją głos za plecami.
Odwróciła się w jego stronę i wyrwała buty. Zmrużyła powieki, patrząc na niego i zastanawiając się nad tym co takiego ona w nim widzi.
- Lucy, daj już spokój... Wiesz doskonale jaki jestem, przecież widywałaś mnie w szkole, no nie?
- Tak i zastanawiam się czy nie zmienić szkoły, bo przyczepił się do mnie taki jeden palant.
Już miała się odwrócić, kiedy dostrzegła, że z jej podjazdu wyjeżdża samochód jej rodziców. Wycofała się na chodnik, przyciągając Shade'a do siebie, tak żeby osłonił ją swoim ciałem.
- Ukryj mnie - wyszeptała.
Objął ją ramionami w tali, brodą oparł się o jej głowę, tak że mogła przytulić policzek do jego piersi.
Po chwili było już po wszystkim. Spojrzała mu w oczy, uśmiechając się.
- Dzięki po raz drugi? - zachichotała.
- Nie ma sprawy, na mnie zawsze możesz liczyć, nie mówiłem tego na próżno - przyznał.
Ruszyli do jej posiadłości. Czuła się trochę niezręcznie, bo miała wrażenie, że jest jakąś snobką. Kiedy już dotarli na miejsce, poprowadziła go do salonu.
- A więc to tu mieszkasz? - Zagwizdał.
- Daj spokój, nie znoszę tego domu.
Postanowiła wziąć się do pracy, by przeszukać wszelkie dziwne miejsca. Gdzie Nadine mogłaby schować ten naszyjnik? Z pewnością w miejscu, do którego nigdy nie zaglądała. Piwnica? A może strych? Dwa znienawidzone przez Lucy miejsca.
Opadła zrezygnowana na kanapę.
- Shade?
- Hm?
- Chciałbyś zwiedzić mój dom od fundamentów? - zaśmiała się nerwowo.
Zerknął na nią, unosząc brew pytająco.

Minęła godzina. Jej rodzice jeszcze się nie pokazali. Jednak oni zdążyli już przeszukać i piwnicę i strych. To nie do wiary! Gdzie ta ruda jędza mogła schować mój wisiorek? A może źle to rozegrałam? Może chciała go mieć przy sobie, tak, żeby nie widywać go, ale by mieć pewność, że ja go nigdy nie znajdę?
- Sypialnia - wypaliła.
Shade spojrzał na nią przestraszony.
- Mam rozumieć, że to jakaś propozycja? - uśmiechnął się przebiegle.
Lucy pokręciła głową wyraźnie rozbawiona, ale też troszkę zażenowana.
- Sypialnia moich rodziców - poprawiła się.
- No skoro chcesz stracić ze mną dziewictwo w sypialni swoich rodziców, to proszę bardzo, prowadź - spojrzał na nią znacząco.
Zmrużyła powieki, po czym odwróciła się tyłem do niego, wspinając się po schodach.
- Nie jestem dziewicą! - wrzasnęła, będąc już na górze.
- Akurat! - prychnął i zaśmiał się.
Kiedy już byli na miejscu, dziewczyna westchnęła. Po raz pierwszy była w tej nieskazitelnej sypialni. Nigdy nie pozwalano jej tu wchodzić, nawet gdy była mała i nie bardzo wszystko rozumiała. Ale Kira miała inne przywileje... Co się dziwić, w końcu była ich biologiczną córką.
Padła na kolana przed szafką nocną matki. Zaczęła w niej szperać, ale nic z tego. Usiadła na miękkim łożu zdenerwowana. Dłonie jej się trzęsły, nie mogła tego powstrzymać.
- Chwileczkę - powiedział Shade, kucając przy meblu.
Odsunął szufladkę, przeszukując ją uważnie. W końcu wyjął z niej wszystko. Poluzował dno i wyciągnął, odkrywając przed swoją towarzyszką drugie dno. Wewnątrz była szkatułka ze srebra. Wyciągnął ją, stawiając ostrożnie obok lampki nocnej. Uniósł wieko, a ich oczom ukazał się przepiękny naszyjnik, tego samego koloru co pudełko. Podał go Lucy, patrząc jak jej oczy szklą się od łez.
- Tylko teraz nie płacz, księżniczko - mruknął, kciukiem ścierając łzę z jej policzka.
Otworzyła medalion, a z wnętrza buchnął złoty proszek, a chwilę potem usłyszeli kojący głos podobny do jej własnego:
- Pewna bądź córko ma, że kocha cię matka twa.
Lucy zamrugała zdziwiona, a po chwili czuła, że nie wytrzyma. Serce jej się ścisnęło. Wewnątrz jak i na zewnątrz wygrawerowane było jej imię. Zacisnęła dłoń na łańcuszku i już miała się rozpłakać, kiedy szyby pękły i posypały się kaskadą do środka.
Shade zareagował błyskawicznie, powalił ją na podłogę, okrywając swoim ciałem. Drobinki szkła wbiły się w jego nagie ręce, ale wiele nie ucierpiał. To on pierwszy stanął do walki, nie wiedząc co prawda z kim ma do czynienia. Lucy powoli się podniosła, chowając naszyjnik do kieszeni. Klejnot na jej szyi jarzył się błękitnym światłem parząc jej pierś.
Dopiero teraz dostrzegła swoich napastników. Były to przedziwne kreatury, z kończynami powykręcanymi w różne strony. Czyżby te wszystkie książki, które czytała opisywały podobne monstra?
Nigdy jeszcze nie spotkała się z czymś takim. Te nie miały oczu, ale na czymś, co miało służyć jako głowa, znajdował się wielki otwór wewnątrz, którego słychać było jęki, a woń przypominała smród rozkładających się ludzkich zwłok.
To za wiele jak na jeden dzień. Chyba tego nie zniesie...
Jednak opamiętała się po chwili. Jeden z potworów zawył i ruszył do ataku. Naparł na Shade'a, ale ten bronił się jakby przez całe życie przygotowywał się na takie starcie. Cios, parowanie, cios, wykop. Tak, w duchu dziękowała, że był tak upierdliwy.
Druga kreatura rzuciła się w ich kierunku. Shade był zajęty, musiała działać sama. Żałowała, że zostawiła swoje szpilki w salonie. Przypomniała sobie jednak, że znajduje się w sypialni rodziców. Otworzyła szafę i wydobyła z niej... sama nie mogła w to uwierzyć, ale pistolet! Zapomniała, że jej ojciec zawsze mawiał: "Przezorny zawsze ubezpieczony".
Wycelowała i trafiła prosto w otwór. Jednak to nie zrobiło na nim wrażenia. Wyciągnęła najwyższe szpilki swojej mamy, z metalowymi obcasami. Zaatakowała stwora kopniakiem, ale ten rozszarpał pazurami jej ramię. W przypływie furii wbiła but w miejsce, gdzie powinno znajdować się jego serce. Zaskrzeczał, ale na nic więcej to się zdało...
Przerażona Lucy dobyła jarzącego się wisiora, wbijając go w ranę potwora. Kryształ rozbłysł jeszcze mocniej. Czarna posoka, która była krwią zaczęła skwierczeć, a po chwili stwór eksplodował.
Uradowana zwycięstwem zerknęła na swojego towarzysza. Nie radził sobie najlepiej. Ona jednak wiedziała co zrobić. Uniosła wysoko jarzący się klejnot. Monstra zawyły, wycofując się z sypialni rodziców.
- Chyba powinniśmy się stąd wynosić - mruknęła, zawieszając wisior z powrotem na szyi.
Spojrzał na nią, zaciskając dłonie w pięści. Był spocony i przemęczony.
- Co to było?! - ryknął.
- Nie mam pojęcia - zaczęła się usprawiedliwiać.
Zmierzyła go wzrokiem. Gdzieniegdzie był ubryzgany krwią oraz czarną posoką, ale to nic takiego. Odetchnęła z ulgą.
- Przynajmniej jesteśmy cali - uśmiechnęła się promiennie.
On jednak nie podzielał jej poglądów. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Nie miała ochoty się z nim kłócić. Wyszła stąd, przechodząc do swojego pokoju. Zaczęła pakować swoje rzeczy do małego plecaka w kolorze czarnym. Zamieniła pantofelki na trampki, a następnie stanęła jak wryta, widząc swoje odbicie. Od stóp do głów brudna... Och, nie miała czasu na prysznic.
W ostateczności sięgnęła jeszcze po kurtkę, bo musiała teraz raczej żyć pod mostem, a potem... zobaczy.
Ruszyła do drzwi, unikając swojego odbicia w lustrze, ale tym razem drogę jej zaszedł Shade.
- Lucy... Chciałbym ci powiedzieć, że cieszę się, że byłem tu z tobą, Ramona zostawiłaby mnie samego, uciekając z piskiem, a ty... Uratowałaś mi życie...
- Odwdzięczyłam się - uśmiechnęła się promiennie.
- Dziękuję - mruknął.
Skinęła głową, chciała go wyminąć, ale powstrzymała ją jego mina.
- Tak? - spytała.
- Dokąd się teraz udasz?
- Em, nie wiem. Może do jakiegoś przytułku, ale znając moich rodziców, jeszcze mi proces wytoczą - przyznała.
Zamrugał zdziwiony.
- Zawsze możesz zatrzymać się u mnie - zaoferował.
Podeszła do niego, stanęła na palcach i cmoknęła go w policzek.
- Za co to było? - zaśmiał się.
- Za cały dzisiejszy dzień, to były najwspanialsze święta w moim życiu - oznajmiła. - A co do twojej propozycji to nie mogę jej przyjąć, Ramona byłaby zazdrosna, a moje życie skończyłoby się w mgnieniu oka. Ale dzięki.

~ ♠ ~

Wiatr spokojnie poruszał zamarzniętymi białymi różami. Stały tu już od miesięcy. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni była na cmentarzu. Znów przyniosła białą różę. Położyła ją na pomniku.
Nigdy nie czuła tak wielkiej potrzeby jak teraz, aby pogadać z babcią. Była pewna, że sielanka niedługo się skończy i wróci jej prawdziwe życie. A znając jej przybranych rodziców, to wszystko jest możliwe, więc spodziewała się najgorszego.
Przykucnęła odmawiając w myślach modlitwę. Tak bardzo tęskniła za babcią, że to aż bolało. Chwilę jeszcze wpatrywała się w ciemnościach w nagrobek, w dal. Cmentarz wyglądał cudownie nocą.
A potem ruszyła w stronę bramy, wychodząc nie wiedziała dokąd idzie. Wiedziała, że jak najdalej od jej przybranej rodziny.

Obserwatorzy