wtorek, 23 października 2012

Prolog

Raya wpatrywała się w ziejącą pustką dziurę. Tak naprawdę nie miała pojęcia co robi. Działała tak jakby w amoku. Właściwie to chciała uratować swoją córkę przed okrutnym losem, ale jakoś nie miała serca tak po prostu jej oddać. Dziecko, które nosiła w swoim łonie przez dziewięć miesięcy, które pokochała już od samego poczęcia. Przeżyła ze swoją ślicznotką zaledwie miesiąc. To i tak za mało, wiedziała, że jeśli kiedyś się spotkają to nie rozpozna jej. Tak bardzo chciała zatrzymać przy sobie Lucy, ale nie mogła. Prędzej czy później zostałaby zabita, a matce serce by pękło, tak przynajmniej będzie mieć pewność, że jej pierworodna przeżyje.
Przytuliła do piersi małe zawiniątko, otulając się szczelniej swoim błękitnym płaszczem. Nikt nie wiedział jak bardzo ją bolało to postanowienie. Doskonale wiedziała, że zaraz raz na zawsze pożegna się z kimś, kogo tak bardzo kochała. Odda ją, a potem jej urocza dziewczynka będzie wychowywana przez inną rodzinę, będą ją uznawać za swoją córkę i nikt nie będzie pamiętał o istnieniu prawdziwej, kochającej matki.
Położyła dziecko na ziemi. Zdejmując z szyi naszyjnik, który otrzymała w dniu swoich szesnastych urodzin, westchnęła cicho. Lucy przyda się bardziej niż jej samej. Przyjrzała się uważnie cudownie lśniącemu srebru, po czym zawiesiła go na szyi córki. Otworzyła wisior w kształcie jajka, chuchając do środka zaklęcie:
- Pewna bądź córko ma, że kocha cię matka twa.
W środku wygrawerowane było jej imię, więc miała nadzieję, że chociaż tyle wystarczy, by dziewczynka uwierzyła w jej szczerą miłość. Zatrzasnęła wisior, po czym wyobraziła sobie ładny dom, w którym panowała rodzinna, ciepła atmosfera. Następnie wzięła w ramiona jej jedyne szczęście w życiu całując w czółko na pożegnanie, a potem przeniosła przez Wrota. Czuła jak drobne ciałko wyślizguje się z jej rąk, łzy powoli spływały po policzkach zrozpaczonej matki.
Raya odsunęła się o krok. Ponownie nasunęła kaptur na głowę, po czym ruszyła skalistym zboczem z powrotem do domu, gdzie już nigdy więcej nie usłyszy cichego łkania Lucy.



~ ♠ ~

Ciemność. Upał...
Co jakiś czas ze środka buchał ogromny płomień o wysokości co najmniej czterech metrów.
Ból. Cierpienie. Udręka...
Nie było sekundy, by ktoś nie jęczał. Ten ból był nie do zniesienia. Ogień palił ciała potępionych, tylko nieliczni mogli raz na jakiś czas opuścić ten wymiar, by chwilę żyć normalnie, żyć jak kiedyś... Jednak oni zostali skazani na ten los.
Młody chłopak trzymał się kurczowo skały, która obejmowała cały tan wymiar, by nikt nie mógł uciec. Był daleko od płomień, ale jego końce co jakiś czas smagały jego nagie plecy. Tu nie znano wstydu. Nikt nie miał na sobie ubrań, czy jakichkolwiek rzeczy, jednak było tu zawsze ciemno, więc nikt nikogo nie widział.
Nagle ktoś przeciął ciemność, prawdopodobnie biczem, i uderzył go w plecy. Chłopak poczuł niewyobrażalny ból.
- Pan chce Cię widzieć - mruknął sługa.
Młodzieniec podążał za nim. Był ciekaw czego od niego chce ich władca. Czyżby wysyłał go na misję?
- Pokłoń się! - rzucił ostro sługa.
Chłopak padł na kolana i ukłonił się nisko.
- Wysyłam Cię na misję - rzekł władca donośnym głosem.
Tu nie było od mowy... Tylko misje ratowały ich od okrutnego losu, ale tam, na ziemi stawali się bezlitośni...
Za sprawą mocy władcy, na jego biodrach zawisły spodnie. Najprawdopodobniej były czarne. Po chwili z jego pleców wyrosły czarne skrzydła, były ogromne i ciężkie. Z początku trudno mu było się do nich przyzwyczaić. Jego paznokcie stały się czarne i wydłużyły, przypominając szpony.
Nagle zaczęły go piec oczy. Padł twarzą na grunt i zaczął wrzeszczeć z bólu...
Już nie raz to słyszał. Ci którzy stawali się  D e m o n a m i  zawsze krzyczeli w udręce.
Spostrzegł, że jego gałki oczne wypłynęły, jego niebieskie tęczówki zmieniły się w czarne... Spojrzał na władcę.
- Czy ja nie mam oczu? - spytał.
Na co ten odpowiedział złowrogim śmiechem.
Podano mu odłamek lustra, w którym ujrzał... Jego oczy były całe czarne, bez białek, bez tęczówek... Cała czerń zlewała się ze źrenicami.
- Czym jestem? - pytał.
Pan wstał, podszedł do niego, szarpnięciem podniósł go i ogłosił:
- Jesteś moim Wybrańcem.

Obserwatorzy